sobota, 29 marca 2014

Od Tvysy - Moja historia cz. 5

Do mojego pokoju weszła mama. Gdy zobaczyła Alyss uśmiechnęła się do niej po czym, chwyciła się ręcznika, którego miała na głowie. Zapewne właśnie się kąpała i nie spodziewała się gości.
-Dzień dobry - przywitała się wilko krwista
-Cześć...chciałam pokazać coś, to znaczy kogoś, Tyvsie, ale równie dobrze, możecie go poznać razem - podniosłyśmy się i ruszyłyśmy za moją matką. O dziwo zaprowadziła nas do wyjścia na ogródek. Na niebie świeciło słońce, ogrzewające moje gołe ramiona, dobrze, że nie nałożyłam kurtki. Spojrzałam na przyjaciółkę, uśmiechała się,w ten swój maniakalny sposób, który mówił, że ma tak zwany, napad wilczej głupawki.
-Nie krępuj się, miłego biegania - wystrzeliła jak proca i już po chwili zmieniła się w wilka. Wzdrygnęłam się...nigdy się nie przyzwyczaję. Jeszcze tydzień temu po prostu wesoło by biegała, a teraz...teraz zachowuje się, już całkowicie jak mój pies i do tego, dużo nie odbiega od niego wyglądem. Gdy zniknęła mi z oczu za garażem, usłyszałam rżenie, podbiegłam w tamtą stronę. Zaraz za winklem moim oczom ukazał się przepiękny, czarny unipeg.


Mistyczny koń, gapił się ze zdziwieniem na Alyss, która go wąchała. Czy moje życie, nie może, chociaż troszeńkę bardziej przypominać, życia no powiedzmy...takiej przeciętnej nastolatki, która nigdy w życiu, nawet nie wyobrażała sobie, że może być spokrewniona z którąś z magicznych istot. Taką, która w nie nawet nie wierzy. Było by świetnie. Ciekawe, kiedy okaże się, że któryś z naszych nauczycieli to, no nie wiem, duch, czarodziej...nie najlepiej wampir, który tak przypadkiem jest przyjacielem, tego którego zabiła Alyss.
Do moich uszu dobiegł łomot, a zza skrzydlatego konia wyłoniły się blade postacie. Spanikowany unipeg podbiegł do mojej matki, a Alyss...bo ona, nigdy, nie może zachować, choć maleńkiego śladu rozsądku...rzuciła się na wampiry (poznałam, że to one po kłach). Nawet nie zdążyła drasnąć pijawki, a już, leżała przewrócona do góry nogami, z rozkrwawioną łapą. Poczułam straszliwą wściekłość, taką jakiej jeszcze nigdy dotąd nie doznałam. Mój wzrok skierował się na ręce, na których rysowały się napięte żyły...zaczęłam się zmieniać.Tak samo jak ostatnim razem, moje ciało przybrało wilczy wygląd...

~*~*~

Nawet nie wiem kiedy znalazłam się na przeciw blondwłosego wampira,a potem mojej kły zatopiły się w jego barku.Odsunęłam się od niego i podbiegłam do kolejnego,tym razem nie udało mi się zrobić bestii,nawet najmniejszej krzywdy.Sama zaś wylądowałam na grzbiecie.Poczułam okropny ból w łapie,odwróciłam się w jej stronę.Moim oczom ukazał się Alyss.Odpychaał od mojej łapy krwiopijcę,próbującego wypić moją krew.Nie wiedzieć czemu,gdy podniosłam się,aby rzucić się na pijawkę,ból zniknął,a na jego miejsce,napłynęła pewność siebie.Dzięki niebywałemu szczęściu,napastnik mnie nie zauważył i już po chwili przygniotłam go do ziemi.Nagle,moje ciało przybrało ludzki kształt...nie mogło to się stać w innym momencie!Na szczęście,przypomniało mi się,że wampiry giną,przebite drewnianym kołkiem.Machinalnie złapałam za pobliski kamień i zmieniłam go w gruby patyk.Wbiłam go w serce wampira.Nagle dotarło do mnie,co zrobiłam...ja zabiłam!Po moich policzkach pociekły łzy,zsunęłam się z martwego ciał,usiadłam zgarbiona i wtuliłam się w swoje ramiona.Poczułam,że ktoś mnie przytula,odwróciłam w jej stronę.Alyss,moja bezwzględna Alyss,miała uczucia,próbowała mnie pocieszyć...o dziwo podziałało i już po chwili stałam wyprostowana i gotowa do walki .Oszukałam wzrokiem matkę.Zobaczyłam,że leży na ziemi,a wokół niej rozlewała się krew.Podbiegłam do niej wystraszona.Oddychała z wyraźnymi trudnościami,a na brzuchu miała ogromną ranę.
-Nie umieraj!Nie możesz,mnie zostawić,nie samej!-Boję się...tego,że bez niej nie dam sobie rady,przez te wszystkie lata,to ona zajmowała się każdą rzeczą,którą rozsądny człowiek uznał by za ważną,a moim jedynym zadaniem było patrzenie w telewizor i chodzenie do szkoły.Jeszcze tydzień temu zdawało mi się,że stworzenia nad naturalne,to tylko i wyłącznie wymysł pisarek...teraz wiem,że jest inaczej.
Wszystko wokół zdaje się cierpieć w raz zemną,otacza mnie cisza.Cisza,dzięki której,wiem co zrobić,dzięki które odnajduję w sobie dość mocy,by zabić wampiry,które nadal panoszą się w moim ogródku.Odwracam się do tyłu,koło mnie stoi Alyss i patrzy na mnie z troską.
-Uciekaj!-krzyknęłam do niej,nawet nie zwracając uwagi,czy mnie posłuchał,zaczęłam w sobie kumulować całą magiczną moc,jaką miałam i po chwili wszystko wokół zalśniło zielonym światłem.Poczułam nagły odpływ siły,a wokół zrobiło się ciemno,zapewne to tak wygląda śmierć...

~*~*~

-Tyvsa,żyjesz!Boże,obudź się!Proszę!-znajomy głos,kazał mi się obudzić,ale ja przecież nie spałam!Ja nie żyłam,choćby tak mi się zdawało...nagle wszechogarniająca mnie ciemność zniknęła i zobaczyłam nad swoją głową Alyss i Sanariona-Ty żyjesz!Jejku...jak ja się bałam!Nic ci nie jest!Dziękuję!-przytuliła mnie do siebie mocno
-Spokojnie,nic mi nie jest.Przyznałaś się,że się bałaś-uśmiechnęłam się,a moja przyjaciółka w odpowiedzi cicho warknęła.Podniosłam się i spojrzałam na ciało matki,a potem na wilko krwistą i unipega,wiedziałam,że mojej życie właśnie stało się inne i nic na to nie poradzę... ciekawe czy zmieniło się na lepsze czy na gorsze...

~*~*~

-Żegnaj-po moim policzku pociekła łza,chwyciłam Sanariona za uzdę,a potem spojrzałam na przyjaciółkę-na pewno nie chcesz iść ze mną?
-Nie,to tu jest moje miejsce,ktoś musi przecież pilnować,tej zapadłe dziury-uśmiechnęła się do mnie,a potem odwróciła się i ruszyła w stronę lasu.Nie miałam jej za złe,że się nie pożegnała,wiedziałam,że to by ją dobiło...za dobrze ją znałam.Wsiadłam na unipega,uważając,aby nie strącić Aidana z zadu skrzydlatego konia,pociągnęłam z wodze i wzbiliśmy się w powietrze.Do moich uszu dotarło wycie,spojrzałam na las i patrzyłam tak na niego,póki nie zniknął mi za horyzontem.

<Dwa lata później>

Zatrzymywałam się w wielu miejscach,zdążyłam poznać wielu takich jak ja,ale dopiero gdy natrafiłam na miejsce,które zostało mi polecone na samym początku mej wyprawy,stwierdziłam,że mogę nazwać coś domem.A najdziwniejsze było to,że miejsce to okazało się najprostszym i najbliższym jakie mogło być.Bo życie nie zawsze musi być skomplikowane...i zdaje mi się,że to właśnie tu w Zaczarowanym Domu,w końcu moje życie się od komplikuje.To tu odnajdę upragniony spokój...

Od Tvysy - C.D Luxii

-Trzeba ją przeprosić!- prawie krzyczałam, podczas gdy Sitael nic sobie z tego nie robiąc, wzruszyła ramionami. Powoli zbliżaliśmy się do domu, nie mogłam się doczekać kiedy wezmę prysznic, miałam farbę dosłownie wszędzie! Ale przyznaję, jej zemsta była świetna...i śmieszna.Uśmiechnęłam się do siebie.
-Wyluzuj, nic się przecież nie stało - spojrzałam na niego spode łba
-Wiem, ale ona za pewne szybko nam nie wybaczy - już miałam przed oczyma, różne rodzaje tortur, które mogła nam zgotować.
- Mogę z tobą pójść ją przeprosić, ale najpierw wezmę prysznic, a podczas TWOICH przeprosin będę stał na uboczu i szyderczo się uśmiechał - to "twoich" prawie wykrzyczał, a ja nic nie mówiąc wyprzedziłam go i popędziłam do pokoju, gdzie czekał na mnie kochany prysznic i pachnące mydło. Gdy wypłukałam farbę, ze wszystkich zakamarków ciała, wysuszyłam włosy i zaplotłam warkocz, po czym ruszyłam pod drzwi Sitaela. Zapukała i już po chwili drzwi otworzył mi anioł.
- Na włosach masz jeszcze plamkę... - zaczęłam gorączkowo macać swoją głowę -...żartuję-uśmiechnął się łobuzersko
- Bardzo śmieszne, a teraz chodź - pociągnęłam go w stronę wyjścia, po chwili byliśmy już jakieś 10 metrów, przed stajnią.
- Przypominam ci iż, to ty przepraszasz nie ja-jakby mi tego nie dał do zrozumienia!?
- Tak wiem! - przyśpieszyłam lekko i już po chwili znalazłam się w drzwiach stajni. Zobaczyłam Luxie, myła Crossa. Podeszłam do niej.
- Pomóc ci? - bez słów podała mi gąbkę - Sorry,za to - wskazałam na kwiaty, na zadzie konia.

<Luxia,dokończysz?>

niedziela, 16 marca 2014

Od Luxii

Delikatnie włożyłam ostrze do kieszeni, aby znowu się przypadkowo nie ugodzić. Wyszłam z pokoju kierując się do drzwi wyjściowych. Jeszcze na chwilkę zerknęłam do kuchni, aby wziąć z niej parę jabłek dla koni.

*kilka minut później*

Stałam już przed wejściem do stajni, z której dobiegały szepty i chichoty. Czyżby Linsday kogoś tu sprowadziła? Otworzyłam szeroko drewnianą bramę i ujrzałam parę znanych mi osób. Sitael, wyraźnie chował coś za plecami. Głośno odchrząknęłam i powiedziałam:
- Co wy tu robicie?
- Ja, znaczy my, zwiedzaliśmy tereny.
- Tak, tak. - przytaknęła Tvysy
Przyjrzałam się im. Osowiałym krokiem szłam w ich stronę. Stanęłam tyłem do boksów, wpatrując się w zarumienione poliki dziewczyny.
- Co się tu działo? - powiedziałam trochę groźniejszym głosem
- No już mówiłem, że zwiedzaliśmy tereny.
Wiem, że kłamią.
- A tak naprawdę? - uniosłam brew
- Tak naprawdę to... - Sitael szturchnął łokciem mówiącą Tvysy
- Mówcie prawdę do cholery! - uniosłam się
Anioł położył na podłodze puszkę farby i pędzle. Natychmiast odwróciłam się w stronę koni.
- Nie mieliście nic innego do roboty? - wyciągnęłam kryształową różdżkę.
Poczułam jak tatuaże na nadgarstkach podświetlają się.
Nie potrafiłam się opanować. Ręką przyciągnęłam do siebie wiadro z farbą, by sprawdzić czy zostało jej choć trochę. Na moje szczęście, było jeszcze dużo wielokolorowej cieczy.
Uniosłam wiadro i niespodziewanie całą zawartość wylałam na Sitaela i Tvysy.
- Wiecie, że do twarzy wam w tym. - zakpiłam
Oboje spojrzeli na siebie i bez słowa wyszli ze stajni. Posprzątałam w niej i zajęłam się Crossem, który był cały wymalowany w różnokolorowe kwiatki.
Zaczepiłam karabinek uwiązu o kantar i wyszłam z boksu kierując się do niedaleko położonego koniowiązu. Usłyszałam ciche szepty, które stawały się coraz głośniejsze.

<Tvysy, dokończysz?>